Jak wskazują eksperci, kilkadziesiąt lat temu silniki rzeczywiście potrzebowały rozgrzania zanim auto ruszyło w drogę przy ostrym mrozie. M.in. dlatego, że oleje miały wysoką lepkość i nie zawsze wystarczającą płynność dostosowaną do niskich temperatur. Troska o kondycję silnika była więc jak najbardziej uzasadniona. Dodatkowo układ wentylacji nie pozwalał skutecznie usunąć pary czy szronu z szyby, więc bezpieczniej było rozgrzać wnętrze i odparować wilgoć przed jazdą. To jednak przeszłość, zwłaszcza jeśli mówimy o samochodach wyprodukowanych po 2000 roku. Wyposażone w układ wtryskowy, katalizator, a często filtr cząstek stałych wręcz nie przepadają za rozgrzewaniem na postoju. Po uruchomieniu silnika warto odczekać kilka sekund, by olej rozprowadzić po całym układzie. Na przykład tyle, ile zajmuje zapięcie pasów. Ponadto obecnie układy wentylacji z klimatyzacją szybko i sprawnie załatwiają problem parowania szyb.
Długie rozgrzewanie silnika na postoju w samochodach z wtryskiem i elektronicznym zapłonem nie ma żadnego uzasadnienia – mówi Adam Lehnort, ekspert sieci ProfiAuto – Silnik dużo szybciej i przede wszystkim w optymalnych dla niego warunkach rozgrzeje się w czasie jazdy. Natomiast faktem jest, że nim osiągnie temperaturę roboczą, nie warto ostro przyspieszać. Należy dać mu kilka minut, choć zimą najlepiej wcale tego nie robić – dodaje ekspert.
Kiedyś oczywistym było, że latem jeździmy na alufelgach, a zimą na obręczach stalowych. Ale czy faktycznie ma to sens?
Nie widzę żadnego uzasadnienia, by na zimę koniecznie zakładać stalowe felgi zamiast aluminiowych – mówi Adam Lehnort – To nieprawda, że aluminiowe obręcze w tym okresie szybko się niszczą, choć oczywiście z pewnością są one narażone na większe ryzyko uszkodzenia. To stalowe felgi niszczą się wielokrotnie szybciej, bo zwyczajnie korodują w ciągłym kontakcie z wilgocią i solą drogową. Już po sezonie mogą wyglądać fatalnie. A alufelgi, nawet nieco zniszczone, zawsze prezentują się lepiej, również przy sprzedaży samochodu – uzupełnia ekspert ProfiAuto.
Jak wskazują mechanicy, felgi stalowe właśnie zimą wykazują jedną z najgorszych wad – chodzi o ich oczyszczanie. Jeśli będziemy jechać po głębokim śniegu, który nie jest zmarznięty, przyklei się on do kół, oblepiając je zwłaszcza od wewnętrznej strony. Kiedy np. wieczorem złapie mróz, śnieg zostanie na felgach, a w czasie jazdy możemy poczuć potężne wibracje. W przypadku większości aluminiowych obręczy można podjechać na myjnię ręczną i je umyć, a wkładając lancę pomiędzy szprychy również da się to zrobić od wewnątrz. Z felgami stalowymi będzie to praktycznie niemożliwe bez ich zdejmowania (chyba, że mają wzór przypominający alufelgi).
W autach z najpopularniejszym napędem, czyli przednim, część kierowców wciąż decyduje się na zakładanie tylko dwóch opon zimowych – z przodu. To pozorna oszczędność, ponieważ zaoszczędzone 600-1000 zł (mniej więcej tyle kosztują dwie opony w popularnych rozmiarach) może zemścić się dużo wyższymi wydatkami przy naprawach samochodu, kiedy np. uderzymy w krawężnik czy wypadniemy z drogi, nie wspominając o potencjalnie tragiczniejszych wydarzeniach.
Dwie opony zimowe na przednią oś to fatalny pomysł, kiedy mówimy o śniegu czy typowo zimowych warunkach, np. gołoledzi – mówi Adam Lehnort z ProfiAuto – Kiedy jest bardzo ślisko, różnica przyczepności między dwoma rodzajami opon może być tak duża, że samochód będzie kompletnie nieprzewidywalny. Trzeba pamiętać, że to tył „trzyma” auto na drodze. Dlatego lepsze opony powinny znaleźć się na tylnej osi. Złudne poczucie przyczepności w czasie hamowania czy przyspieszania na oponach zimowych na osi przedniej może sprawić, że kiedy za szybko wjedziemy w zakręt czy trzeba będzie zareagować nagłą zmianą kierunku, wtedy mocno nas zarzuci i nie będzie można w żaden sposób kontrolować pojazdu. Jeśli ktoś jest innego zdania, to proponuję udać się do najbliższej szkoły jazdy i choć przez pięć minut pojeździć na tzw. trolejach. Wtedy szybko zmienimy zdanie – dodaje ekspert.
Napęd na cztery koła to rozwiązanie, które w każdej postaci – niezależnie od konstrukcji – docenimy na śniegu. Możliwości, jakie daje, są nieocenione. W sieci można znaleźć wiele filmów, na których np. Audi A6 quattro ciągnie TIR-a pod górę lub Subaru Forester wyciąga ciężarówkę z zaspy.
Jak wskazują eksperci, niestety napęd na cztery koła bywa tak samo zbawienny, jak i zgubny. Sprawnie rozpędza auto i bardzo poprawia przyczepność oraz sterowność w zakręcie, ale kiedy trzeba się zatrzymać – nie pomaga. W czasie hamowania udział napędu 4×4 jest zerowy, a nawet ujemny, ponieważ przez większą masę samochód może mieć dłuższą drogę hamowania. Trzeba też pamiętać, że napęd na cztery koła szybciej rozpędzi auto (a więc do większej prędkości). Jednak z większej prędkości hamujemy wtedy dużo dłużej.
Jeśli mamy napęd na cztery koła, a nie odczuwamy jego działania na śniegu, to najprawdopodobniej doszło do usterki – podpowiada Adam Lehnort – To właśnie zimą kierowcy zauważają, że coś jest z nim nie tak. Jest wiele aut z dołączaną tylną osią, w których zużyciu ulega np. sprzęgło wielopłytkowe czy przekładnia kątowa. To niestety często efekt zaniedbań. W wielu nowoczesnych autach napęd 4×4 jest zarządzany przez elektronikę, więc i wszystkie czujniki powinny być sprawne. Jeśli chcemy cieszyć się długowieczną pracą układu napędowego 4×4, warto wymieniać w nim olej i reagować na usterki elektroniki – podsumowuje ekspert ProfiAuto.
Tak było, kiedy kierowcy używali tzw. ssania i jechali na nim przez kilka minut. Wtedy, na bogatej mieszance, silnik palił jak smok – wspomina Adam Lehnort – Teraz urządzenia wzbogacające mieszankę pracują tak krótko, że tylko jazda na krótkich dystansach może przynieść zauważalnie większe spalanie. Oczywiście dla wielu osób jest to normalna, codzienna jazda, dlatego w tej sytuacji auto spali więcej. Dzieje się tak głównie z powodu dłuższego nagrzewania, a dodatkowo używania ogrzewania, a więc kierowania ciepłego powietrza od razu do kabiny. Opory toczenia opon zimowych też mogą być trochę większe. Należy jednak pamiętać, że zimą jeździmy zwykle wolniej i ostrożniej, więc w teorii auto powinno palić mniej. Jeśli auto zimą pali wyraźnie więcej, a w naszym stylu jazdy nic się nie zmienia, może to wynikać z jakiejś usterki. Warto wtedy udać się do warsztatu na sprawdzenie pracy jednostki – przypomina ekspert.
Dlaczego jednak wielu kierowców twierdzi, że zimą samochód zużywa więcej paliwa? Jest kilka przyczyn. Po pierwsze, zwykle dłużej rozgrzewają auto na postoju (na przykład skrobiąc szyby) i mniej chętnie je gaszą, chcąc utrzymać ciepło w kabinie. Po drugie, może być tak, iż przez długi czas wraz z niskimi temperaturami na drogach zalega śnieg. Jeździmy wtedy zachowawczo, a ekonomia jest na drugim miejscu. Używamy niższych biegów, czasami koła napędowe kręcą się w poślizgu przy ruszaniu, co nie wpływa korzystnie na wydajność. To jedyne realne przyczyny wyższego zużycia paliwa w aucie spalinowym zimą.
Trzeba jednak wspomnieć o hybrydach, pomijając już auta elektryczne, które są wyjątkowo energożerne zimą – mówi Adam Lehnort – Nawet zwykła hybryda zużyje sporo więcej zimą niż latem, ponieważ baterie są mniej wydajne, a więc udział pracy elektrycznej części napędu zmniejsza się. Wyniki zużycia paliwa latem, jakie uzyskują hybrydy, są nie do osiągnięcia w temperaturach ujemnych zimą – dodaje ekspert ProfiAuto.
Podsumowując – nie warto trzymać się utrwalonych mitów dotyczących używania auta zimą sprzed lat. Będzie to zdrowsze zarówno dla pojazdów, jak i dla kierowców. Jeśli szyby parują, auto pali więcej, a koła mają wibracje – może to być zarówno efektem błędów kierowcy, jak i usterek samochodu. Eksperci przypominają więc, by zimą dbać o bezpieczeństwo i korzystać z dobrodziejstw techniki: opon zimowych, odpowiednich płynów, olejów, a także – o ile mamy taką możliwość – napędu na cztery koła. To zapewni nam komfort i przede wszystkim bezpieczeństwo.
Źródło: ProfiAuto