Zacznijmy od układu napędowego. W prezentowanym Lexusie LC500h znajduje się hybrydowy układ napędowy. Benzynowe V6 o pojemności 3,5 litra i mocy 299 KM dostaje wsparcie od dwóch elektrycznych silników o łącznej mocy 175 KM. Wszystkie trzy jednostki generują w sumie 359 KM przenoszone na tylne koła za pomocą innowacyjnego połączenia dwóch automatycznych skrzyń biegów.
Pracę tego układu wyjaśnia Maciej Pertyński (juror WCOTY) „Jest to połączenie 4-stopniowego automatu planetarnego z przekładnią planetarną e-cvt. Ta ostatnia ma zaprogramowane 3 przełożenia, które się multiplikują z trzema z 4 przełożeń hydrokinetycznej (na zasadzie 1×1, 1×2, 1×3 – 2×1, 2×2, 2×3, 3×1, 3×2, 3×3), a 4. bieg hydrokinetycznej jest ostatecznym overdrivem. Cały cymes polega na sprawności komputera sterującego. Elektryczne silniki są umieszczone pomiędzy tymi pod skrzyniami biegów, a więc układ napędowy prezentuje się następująco: silnik V6 3.5 > przekładnia hydrokinetyczna > silnik elektryczny > przekładnia planetarna e-cvt > silnik elektryczny > automatyczna skrzynia 4-biegowa > wyjście do wału napędowego”.
Trochę to skomplikowane, ale efekt, jaki osiągnęli inżynierowie dzięki zastosowaniu takiego rozwiązania, jest po prostu niewyobrażalny. Szybkość zmiany biegów jest niesamowita i praktycznie niezauważalna! A połączenie momentu obrotowego 349 Nm (V6) z 300 Nm (silniki elektryczne) powoduje, że ważące ponad 2 tony granturismo do pierwszych 100 km/h przyśpiesza w 5,2 sekundy.
Zawieszenie, jak i układ kierowniczy, są tak skonstruowane, że nie spowodują nam uszczerbku w plombach, ani urazów kręgosłupa. Mamy w końcu do czynienia z granturismo, czyli auta służącego oryginalnie do dalekich, dwuosobowych wypraw. Nie możemy takiej wyprawy zakończyć po 300 kilometrach u kręgarza…
Lexus przez tyle lat tworzenia samochodów z napędem hybrydowym nauczył się, jak połączyć sportowe osiągi z umiarkowanym apetytem na paliwo. Bardzo dobrym przykładem jest LC500h, który średnio zadowalał się tylko 9,5 l benzyny na każde 100 kilometrów wspaniałej jazdy. 82-litrowy zbiornik paliwa pozwala więc przejechać nawet 860 kilometrów bez nerwowego wypatrywania stacji benzynowej na horyzoncie!
Stylistyka modelu LC jest ekstrawagancka i nowoczesna. Wiele osób podczas mojego użytkowania pytało się mnie, czy to nie jest przypadkiem jakiś prototyp. I faktycznie – zdjęcia prototypu oraz produkcyjnego modelu zbytnio się nie różnią. Wygląd jest kosmiczny, niezależnie z której strony na LC spojrzymy.
Przód najbardziej przypomina rodzinę Lexusa poprzez olbrzymią, jakże charakterystyczną atrapę silnika w kształcie rombu. Oprócz tego rozpoznawalnymi elementami są diodowe światła do jazdy dziennej, oczywiście w kształcie litery L, znanym już z innych modeli tej marki.
Pięknie narysowana linia nadwozia samochodu sportowego wzbogacona została ogromnymi wlotami powietrza, służącymi do chłodzenia tylnych hamulców oraz 21-calowymi alufelgii z niskoprofilowymi oponami, które z tyłu mają większy (275/35) rozmiar niż z przodu (245/35). Kolejnym bardzo ciekawym elementem są klamki, które wysuwają się z drzwi po wyłączeniu centralnego zamka i chowają dyskretnie po zamknięciu auta lub po przekroczeniu 10 km/h.
Tył kryje najwięcej futurystycznych kształtów, choć wprawne oko zauważy, że podobnie jak przód, budowa zderzaka podąża za wzorem rombu. Oko najmocniej przyciągają tylne światła, również w kształcie litery L, ale dodatkowo sprawiające wrażenie trójwymiarowości.
Wnętrze, jak przystało na prawdziwie luksusowe, sportowe auto, jest po prostu jak z innej bajki. Kolorem dominującym, jaki wykorzystano do wykończenia całego wnętrza, jest kremowo-żółto-czarne. Kolorem tym wykończono dosłownie wszystko, łącznie z podsufitką czy podszybiem, które pokryte jest niesamowicie miłym w dotyku zamszem. Pozostałe elementy wnętrza otula skórzano-alcantarowa tapicerka.
Fotele, mimo że są bardzo mocno wyprofilowane, zapewniają wygodne podróżowanie, nawet na dalekich trasach. O ile miejsca w LC jest wystarczająco, aby zająć wygodną pozycję nie tylko za kierownicą, ale również obok na fotelu pasażera, o tyle wsiadanie do auta może być udręką, ponieważ aby dostać się do tego wspaniałego wnętrza, musimy przekroczyć szeroki i nisko osadzony próg.
LC500h ma posiada również dwa miejsca na tylnej kanapie, ale jest tam tak mało miejsca na nogi i nad głowami, że lepiej uznać, że wcale ich tam nie ma, żeby nigdy nie wpaść na pomysł, że ktoś mógłby chcieć tam zasiąść.
Zegary pochodzą z modelu LFA. Prędkościomierz oraz wyświetlacz prezentujący wskazania komputera pokładowego otoczone są przez ogromny, elektroniczny obrotomierz. Projektanci popisali się fantazją i tuż obok zamontowali dwa wystające pokrętła, obsługujące tryby pracy zawieszenia oraz układów wspomagania jazdy m.in. ESP. Ten ostatni, uwaga, można całkowicie wyłączyć! Oczywiście na własne ryzyko…
Na ziemię ściąga jednak cena – 608 tys. zł. Testowana przez nas, najbogatsza wersja Yellow Edition, różniąca się od tańszych m.in. tylnym dyferencjałem o ograniczonym uślizgu, układem kierowniczym o zmiennych przełożeniach i skrętnymi kołami tylnej osi oraz kolorem zarezerwowanym dla tego modelu. Z jednej strony jest to niewyobrażalna kwota dla zwykłego „Kowalskiego”, ale z drugiej strony, jeśli kogoś stać na taki wydatek, w zamian otrzymuje auto wyjątkowe pod każdym względem.
Zdjęcia autora